Szlak Latarni Morskich – Dzień 1

Stało się! Ruszyliśmy w podróż… Dla nas podróż życia… Zostawiliśmy wszystko za nami, spakowaliśmy tyle ile się zmieściło i ruszyliśmy… Planowania tyle co kot napłakał, zresztą sami widzieliście w poprzednim wpisie, wiemy że jest nas czworo i pies, są z nami rowery, ja pracuję zdalnie i do odwiedzenia mamy 13 latarni morskich. A jak to wygląda w praniu?

Planować nie było kiedy, więc jedziemy na żywioł, ale jakiś ogólny zarys mamy, więc trzymając się planu, zaczęliśmy przygotowania w piątek, pakowanie auta w sobotę, żeby w niedzielę zaraz po głosowaniu wyjechać, czyli tak plus minus z rana… Każdy kto ma dzieci wie, że planowanie wyjść o konkretnej godzinie nie ma sensu, bo dzieciaki i tak zrobią wszytko, żeby ruszyć później.

Tym czasem wszystko co mogło poszło nie tak jak powinno! Dzieci zapakowane, pies czekający w swoim legowisku a ja z Gromowładną jakbyśmy pierwszy raz w życiu jechali na urlop. Tego zapomnieliśmy, tamtego nie wzięliśmy, coś tam zostawiliśmy. Kiedy w sobotę kładliśmy się spać, jeszcze sobie przyklasnęliśmy, że nieźle poszło, że całkiem sprawnie… A potem przyszedł moment wyjazdu… Opóźnienia względem pierwotnego planu było zaledwie 5 godzin.

A więc i dojazd się wydłużył, ledwie wyjechaliśmy… „Głodny jestem….”, „Bateria mi padła”, „Gdzie jest moje picie?”… Planowaliśmy odwiedzić wymarzony przez młodego Toruń i zjeść pierniczka, zamiast tego zatrzymaliśmy się w przepysznej przydrożnej jadłodajni z ogromnym żółtym M w logo, której żadne dziecko nie może minąć obojętne, zjedliśmy co było, bo przecież niedziela, środek dnia, wybory prezydenckie i ciepły weekend sprawiły, że nawet tam nie było w zasadzie w czym przebierać i ruszyliśmy dalej.

Zaczęliśmy od Krynicy Morskiej, tu jest pierwsza latarnia morska, którą chcielibyśmy odwiedzić… Fakt, że otwierają ją dopiero za kilka dni postanowiliśmy odwrócić na naszą korzyść i przekłuć to w okazję do sprawdzenia sprzętu, pracy zdalnej w polowych warunkach oraz trening naszych zdolności organizacyjnych… Już będąc niemal u wjazdu do Mierzei Wiślanej podjęliśmy decyzję w który kemping celujemy i padło na „Kemping Gallus” w Krynicy Morskiej.

Do 5 godzin opóźnienia i przeszło 6 godzin jazdy możemy doliczyć kolejne 2 godziny na rozstawienie kramiku, rowerów oraz mobilnego centrum dowodzenia. Czyli po około 13 godzinach od planowanego rozpoczęcia naszej podróży mogliśmy usiąść i odetchnąć – i nawet się udało – gdyż natychmiast jak tylko opadły pośladki na miejsce siedzące rozbrzmiała burza – swoją drogą jak to jest, że zawsze kiedy jestem w Krynicy Morskiej musi być przynajmniej jedna burza?

Gromowładnej udało się nawet zabrać młodzieży nad morze – pierwszy kontakt zaliczony. Zdążyli nawet wrócić przed deszczem, także kolejny sukces. I tu Gromowładna zaczęła mnie podpuszczać, że czas pisać pierwszego posta… Wywierając na mnie wpływ, argumentowała, że przecież to już koniec dnia i można pisać na świeżo, przecież już po wszystkim. Siedzimy, co jeszcze może się wydarzyć?

Ano może… Nie zdążyła tego powiedzieć jak porwała nam się moskitiera chroniąca główne wejście do busa przed inwazją krwiożerczego tatałajstwa. A to jakby cholera jakiś alert miało ustawione – O! Zepsuła im się moskitiera! DO ATAKU!!!! Godzina walki ze wszystkim co zdążyło wlecieć do auta a i tak rano wstaliśmy z mocno upuszczoną krwią…

Witamy w podróży! Dobry początek… Ciekawe co przyniesie dzień 2.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.