Sezon chomika uważam za otwarty – Elite Direto II

Jasny gwint! Człowiek wstaje z samego rana, idzie zrobić kawę i co widzi? Pięć stopni Celsiusza za oknem! Jak ja się cieszę, że pracuję w domu… Nie muszę narażać się na wysublimowane doznania termiczne jakie sponsoruje nam ostatnio pogoda. Jednego dnia rano jest piętnaście stopni, następnego pięć a trzeciego wszystkim z nosa kapie. A najgorsze przychodzi wieczorem! Niemal cały rok kanapa jest moja! Wieczorem czy w weekendy człowiek może wyciągnąć spokojnie nogi obserwując dzieci bawiące się, grające czy próbujące wyprowadzić nas z równowagi. Ale nie kiedy robi się zimno! Nagle wszyscy domownicy chcą leżeć na MOJEJ kanapie! Co mnie interesuje, że jest najbliżej kominka? W sumie chętnie bym od niego z nią uciekł, ale nie ma gdzie… Nie mogę pójść gdzieś indziej bo tylko na tej kanapie mieszczę się cały! I tak zaczyna się moja jesienno-zimowa walka o pozycję w stadzie…

Rok temu znalazłem rozwiązanie problemu. Podczas gdy rodzina okupuje najbliższe okolice kominka, ja zasiadam na swój kołowrotek i kręcę. Przyjemne z pożytecznym? Taaaaak!
Szczególnie dla osób, które mieszkają w mieście o dość specyficznym pomyśle na odśnieżanie ulic i chodników zimą.
Swojego czasu mieszkałem w dużym mieście, gdzie odpowiednio dobrany strój w zupełności wystarczył aby jeździć cały rok. Ale już nie mieszkam… Teraz mam swoje kochane małe miasteczko, w którym pozostaje jedynie akceptować pewne „standardy”.

Wracając do tematu – niektórzy treningi domowe nazywają chomikowaniem, inni odnoszą się do miejsca – jama bólu. Mnie zawsze Gromowładna gromi, że te określenia mają bardzo negatywny wydźwięk – mnie to nie przeszkadza. Mogę być chomikiem, mój pokój może się nazywać jamą bólu, ważne żeby Waty na koniec się zgadzały, prawda?

Pisząc tego posta, w zamyśle miałem przekazanie, że zimą nie trzeba odstawiać roweru do garażu, nie trzeba narażać się na jazdę po lodzie, śniegu, w zimnie i ciemnie. Chociaż to też ma swoje zalety oczywiście i sam lubię poszaleć zimą na rowerze. Nie zawsze jednak mamy taką możliwość. I tu z pomocą przychodzą nam trenażery.
Ja postanowiłem zakupić trenażer typu „Interaktywny”, czyli taki, który samodzielnie dostosowuje obciążenie w trakcie jazdy do tego co dzieje się w programie obsługującym nasz trenażer. Producenci dzielą trenażery domowe jeszcze na dwa typy: „Smart” czyli takie które dane z treningu (Kadencja, prędkość, moc) przesyłają za pomocą protokołu Ant+ lub Bluetooth do komputera oraz „Tradycyjne” czyli takie, dzięki którym możemy jechać w miejscu.

Postawiłem na znaną i cenioną firmę Elite a z gamy jej produktów wybrałem model Direto II.

Dlaczego właśnie ten model? Jest to jeden z tańszych trenażerów w ofercie firmy Elite – jednocześnie zaspokaja wszystkie moje potrzeby. Pamiętając, że jestem zwykłym zjadaczem chleba, który swoje życie dzieli między pracę, rodzinę i rower – uznałem, że zanim osiągnę stan w którym 12 punktów pomiaru mocy i błąd pomiaru na poziomie +/- 2% zacznie mi zauważalnie przeszkadzać miną lata świetlne. Ostatecznie założenia te się sprawdziły. Trenażer daje możliwość symulacji bardzo ambitnych podjazdów o nachyleniu 14%, pozwalając wygenerować 1400 watów przy prędkości 40 km/h – WHAT? Jak ja to czytałem pierwszy raz czułem jak włosy mi z głowy wypadają. Teraz wiem, że osiągnąłem 1200 watów, czyli mam jeszcze jakieś 200? Mam nadzieję 😀 Czyli zapas jest, można jeździć…

Programów, które pomagają wykorzystać w pełni potencjał trenażera jest wiele – razem z trenażerem otrzymałem cały plik „próbek” i „darmówek” – kodów pozwalających na uruchomienie programów różnej maści i jakości na krótszy lub dłuższy czas – nie udało mi się jeszcze wszystkich przetestować. Obecnie używam dwóch aplikacji:
My E-Training – czyli autorski program firmy Elite, dodawany do trenażerów tej firmy – program w moim odczuciu mocno niedoskonały. Wiecznie coś nie działa, coś się wiesza, blokuje – jednak dostajemy go na rok lub dwa w zależności od modelu trenażera. Jego zaletą jest to, że możemy za darmo pobierać filmy które kręcą użytkownicy z całego świata i odtwarzać ich jazdy w zaciszu swojego pokoju – dzięki temu zawsze kiedy mam ochotę mogę wrócić na ukochaną trasę na Majorce „Cap de Formentor”, którą zrobiłem wiele razy osobiście, a teraz gdy za oknem śnieg mogę wrócić na te piękne trasy klifami z widokami na piękne morze i plaże.

Drugi program to oczywiście oczywista klasyka gatunku czyli:
ZWIFT – nie znam nikogo, kto posiada trenażer interaktywny a nie zna Zwift’a. Zwift przenosi nas do wirtualnego świata opartego na miastach takich jak Londyn, Nowy Jork czy Innsbruck oraz zupełnie wyimaginowana Watopia (taaaak, miejsce do wytapiania Watów z nóg 🙂 ). Ze Zwifta mogą korzystać zarówno kolaże jak i biegacze. A treningi można odbywać jadąc solo lub w grupach – podczas jazdy w grupie możemy wykorzystywać takie efekty jak na przykład drafting – czyli jazda w tunelu aerodynamicznym za innym kolarzem. Są też oczywiście ustawki – czyli wyścigi, wspólne treningi, plany treningowe – generalnie cała zima pracy nad mocą, kondycją tak aby w lato można było skoncentrować się na technice – tak to widzę. Zaletą Zwift jest też sposób opłacania dostępu – płacimy za miesiąc – a więc jak nie jeździmy, nie płacimy, wracamy, opłacamy, jedziemy…

A co jeszcze jest nam potrzebne poza trenażerem, aby zacząć jeździć w domu? Rower – warto przed zakupem trenażera sprawdzić czy jest on kompatybilny z naszym rowerem – w szczególności sposób mocowania koła do ramy, ile rzędów ma kaseta i czy trenażer współpracuje z takimi kasetami oraz rozmiarem koła.
Do tego warto zakupić matę pod trenażer, której zadaniem jest wyciszyć drgania trenażera oraz chronić podłogę przed potem i zadrapaniami.
Potrzebne będzie też urządzenie, na którym odtwarzać będziemy film z jazdy czy obserwować naszą wirtualną jazdę na Zwift – może to być laptop, tablet, AppleTV oraz odbiornik ANT+ lub Bluetooth do tego urządzenia (jeśli nie posiada).
Ja mam jeszcze zestaw głośników do głośnej muzyki bo lubię jak basy dodatkowo mnie motywują do podkręcania tempa.
To czego nie posiadam a na bank dokupię to osłona przeciwpotowa którą zakładany na rower. Jej celem jest zabezpieczenie ramy roweru przed kwasową naturą potu… Rok temu to zlekceważyłem, dziś moja matowo czarna szosa jest cała odbarwiona, zacieki jest ciężko zmyć, a o walorach zapachowych nie wspominam… Warto przemyśleć również ten dodatek.

I chyba to tyle… Później już tylko decydować, czy dziś aura sprzyja do jazdy na zewnątrz czy w domu…
A czasami ciężko podjąć decyzję… Wiem jak to brzmi…
Gość jest chory umysłowo… Jak rower to tylko na dworze!… Kiedyś też tak myślałem… A dziś chomikuję! I to czasami nawet w okresie wakacyjnym 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.