Pobaw się ze mną tato!

Geny… cóż to za dziwny twór… Jak to jest możliwe, że mimo iż przy dzieciach unikamy naszych złych nawyków to dzieci i tak wiedzą… Nikt nie jest w stanie dać człowiekowi tak w kość jak jego własne dziecko! Ja mam dwoje dzieci i ci którzy nas znają osobiście wiedzą, że mogę pisać różne głupoty, narzekać, wyśmiewać czy przejaskrawiać ale rodzinkę mam na piątkę!

Jak każda rodzina mamy swoje wzloty i upadki, szczególnie z Gromowładną – kiedy ścierają się nasze racje – gromy biją na alarm wprost w moją męskość, ale to też urok posiadania rodziny. Nudy być nie może.
Pisałem Wam już, że to dzieci zmotywowały mnie do zadbania o moją aktualną formę. Ale nigdy nie sądziłem, że moja pasja stanie się też sposobem wspólnej zabawy. Zawsze wyobrażałem sobie, że ja jako tata pięknej małej blond księżniczki będę gotował zupki na plastikowej kuchence, częstował misie wymyśloną herbatką, poznam sztukę manicure i pedicure i oczywiście nauczę się zaplatać warkocze – nie to żeby nie! Oczywiście, wszystko to było… Może nawet nadal się zdarza… Ale raczej nasz wspólnie spędzany czas sprowadza się do jazdy: rowerem, rolkami czy hulajnogami. Na urlopie, na podwórku, na mieście… czasami mam wrażenie, że Gromowładnej brakuje już argumentów, dlaczego dzieciaki nie powinny jechać na zakupy z hulajnogami albo dlaczego do szkoły rolkami to nie jest dobry pomysł 🙂

Oczywiście co do starszego syna nigdy nie miałem wątpliwości, że rower będzie jego ulubioną formą aktywności, od małego uwielbiał ruszać nogami, szczególnie siedząc na czymś. Księżniczka wolała być noszona – tu miałem wątpliwości co do jakiejkolwiek aktywności – podejrzewałem nawet że zdominuje tu gen Gromowładnej – nadal pewności nie mam, ale kiedy pytam czy jedzie ze mną na rower – najdłużej szuka kasku.

Natomiast młody… dla niego rower staje się, tak jak dla mnie, swojego rodzaju pasją. Zrezygnował z innych zajęć dodatkowych na rzecz wspólnego trenowania jazdy. Bardzo Wam polecam współdzielenie pasji z dzieciakami! To niesamowite, jak bardzo dobrze potrafimy się razem bawić na treningach. No przynajmniej młody się bawi. Zawsze twierdziłem, że dziecko powinno mieć dwoje rodziców, żeby jedno kontrolowało a drugie pozwalało na więcej, na poszerzanie horyzontów i poznawanie własnych granic. Zawsze myślałem, że ja jestem ten od poszerzania granic. Szczególnie, że sam nie dawałem spokojnie starzeć się moim rodzicom, wiecznie połamany, szpitale, wypadki, upadki – zawsze myślałem, że jestem gotów na wszystko. I nagle na treningu słyszę pytanie:
– „TATO… A MOGĘ PODJECHAĆ PO SCHODACH NA GÓRĘ?”
Pierwsza reakcja? „ŻE JAK?!?!?!” Myślę sobie od razu: „CO JA ZROBIŁEM?! Przecież Gromowładna pomoże mi poznać świat z zupełnie innej perspektywy jak młody sobie krzywdę zrobi!”. Ale przecież jak ma się młody czegoś nauczyć, jak nie upadnie? Jak nie zapłacze?
– „Synu możesz…” a w duszy pacierz …
A i emocje większe… bo przecież jakbym tak oddał jakiemuś trenerowi… Zostawiasz pod drzwiami, wracasz po 2 godzinach, odbierasz… Oo guza masz, chodź Cię przytulę…
Ale nie! Ja zrobię to sam… Lepiej… Masakra! Może jeszcze go na zawody zabiorę? Zawał w wieku 35 lat gwarantowany!

Ale wiecie co? Nie żałuję… Mogę robić herbatkę dla misiów, mogę układać klocki lego, mogę rysować mapy pirackich skarbów i mogę układać palety, deski, kamienie i plany treningowe dla małego rowerzysty i obserwować tą radość jak coś mu się uda!
Mogę uczestniczyć w jego życiu i spijać razem z nim śmietankę jego małych sukcesów! A nic nie dodaje tak skrzydeł jak ośmiolatek biegnący ze łzami szczęścia w oczach, żeby się przytulić, bo pokonał wreszcie podjazd z którym walczył od 3 tygodni na każdym treningu! I do kogo się tuli? DO MNIE! A nie do jakiegoś trenera! Czuję, że jestem kimś więcej niż słowem „TATA” w życiu moich dzieci…
A propos – kończę bo mnie księżniczka woła do wspólnej gry w Monopoly w wersji „My little Ponny”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.