Rowerowa tragedia

Stało się nieuniknione.

Niby wiedziałem od początku, że tak może być. Niby zdawałem sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie. Ale żeby już po niespełna roku od zakupu? Po przejechaniu niecałych 600 km? Po zaledwie trzech maratonach?

Ale do rzeczy… Co się stało? 🤔

Od jakiegoś czasu Spec, mój rowerowy faworyt stworzony do wyścigów przeraźliwie trzeszczał w trakcie jazdy. Każdy mówił mi żebym się nie przejmował, karbon przy mojej wadze musi trzeszczeć. Ja rozumiem, że nie jestem kurczaczkiem ale no bez przesady! Ja czułem, że coś jest nie tak. Rower w tym czasie był w serwisie bo zatarłem support (po 6 miesiącach od zakupu!) – moja wina. Ok, być może. Chociaż… No ale nic. O tym pisałem wcześniej.

Wczoraj szykując się do treningu z młodym, kiedy on ćwiczył technikę, ja szykowałem rower. Od początku wszystko szło źle… Cieknące mleko z koła, poluzowany zawór w obręczy, wykręcająca się maszynka z zaworka gdy chciałem dopompować koło aż po odmawiającą pompkę. Coś mi podpowiedziało, żeby sprawdzić napęd, łańcuch, support.

Moim oczom ukazał się mój nowy dramat: pęknięta rama w dolnej części mufy supportu.

Ze łzami w oczach rozpoczynam analizę sytuacyjną.
Dość szybko dochodzę do wniosku, że są trzy opcje: Płakać, Płakać i krzyczeć i załamać ręce.
W pierwszej chwili miałem ochotę załamać ręce, bo cóż można zrobić więcej? Przecież to rama karbonowa. Koniec. Nic więcej się już nie da zrobić.
Szczęśliwie nawinęła się Gromowładna, która gdy tylko zobaczyła moją minę, przytuliła pytając „Rower kaput?”. Swoją drogą jak ona musi mnie znać, że już z moich oczu jest w stanie wyczytać, że tym razem jest bardzo źle.
Chwila pocieszenia w ramionach ukochanej i człowiek się rozkleja. Do oczu napływają łzy – będę płakał..
Ale co mi po samym płaczu? Nikt tego nie usłyszy, nikt nie pomoże. I nawet pocieszenie z ust Gromowładnej „kupisz nowy” nie powoduje, że nagle jest mi lepiej. Wszedłem w ostatni stan załamania nerwowego – płacz i krzyk. Szczęśliwie łzy płynęły strumieniem na biurko, a krzyk przeniosłem na maile do producentów komponentów karbonowych, producenta roweru, sklepu sprzedawcy. Rozpocząłem poszukiwania możliwości naprawy ramy.
Zaczynamy odkrywać do tej pory nieznany dla mnie świat karbonu, który do dnia dzisiejszego zapewniał mnie, że karbon to nie karton, nie pęka ot tak… A jednak, bez gleby, bez strzału w drzewo, bez spektakularnego zdarzenia zakończonego tygodniami w szpitalu i rehabilitacji, mój karbon postanowił ustąpić…
Zobaczymy co uda się zrobić, ustalić. Oj coś mi mówi, że będzie bolało.W sumie to już boli, szczególnie gdy patrzę na te zdjęcia.
Najwyższy czas uruchomić fundusz wsparcia w rodzinie – zwanego: „wiecie, niedługo mam urodziny, święta idą, a tu ramy na mrozie pękają…” . 

Dobrze, że w takich chwilach mam wsparcie Gromowładnej. Miło, że przynajmniej stara się mnie zrozumieć… Jestem pewien, że nie jest jej lekko z facetem, który najpierw kupuje drogi rower, a potem płacze nad złamaną ramą… A wszystko to w jednym roku kalendarzowym…
A teraz na koniec najlepsze: Gdy emocje już opadły, między mną a Gromowładną wywiązuje się rozmowa o planach na ten sezon, która sprowadza się do pytania:
– „Czy to oznacza, że do końca roku nie startujesz już w zawodach MTB?”,
– No.. w sposób oczywisty tak! Bo czym? Hulajnogą nie pojadę na zawody MTB!,
– „A TO OD CZEGO MASZ FAT BIKE?!” 
I jak tu jej nie kochać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.