Szlak Latarni Morskich – Dzień 3

Udało się! Tym razem dzień zacząłem od… cichego wyjścia z auta. Wszystko miałem gotowe! Bez fanfarów sejfu, bez szukania kawy, komputera, ubrań. Wszystko przygotowałem dzień wcześniej. W ferworze przygotowań dnia poprzedniego udało się nawet zebrać wszystko aby wybrać się wreszcie na trening rowerowy.

Obstawiłem, że najłatwiej będzie mi poznawać szlaki R10 wszędzie tam gdzie to będzie dla mnie możliwe.
Dla każdego kto nie spotkał się z definicją trasy R10 – na terenie naszego pięknego kraju jest to trasa, której przebieg wyznaczony jest wzdłuż wybrzeża. W teorii biegnie od Mierzei Wiślanej aż po Świnoujście, ale tu źródła podają różnie. O faktycznym przebiegu trasy będę pisał dalej.

Czytałem wcześniej o tej trasie, że poza tym, że jest piękna, widokowa, jest po prostu źle oznakowana, że trzeba doliczyć do dystansu trasy około 10% na błądzenie. Miałem przyjemność jechać kawałkiem R10 na Helu, byłem mocno zaskoczony tym jak fajnie można zrobić trasę rowerową, ale na Helu ciężko się zgubić. Tymczasem Mierzeja Wiślana – to już może być inna bajka.

Z racji ogromnego powodzenia misji przygotowania się do pracy dzień wcześniej postanowiłem wyrwać się na poranny trening – w stroju stylizowanym na bajkę z moich dziecięcych lat „Where’s Wally?” – trochę w myśli trasy jaką obrałem – jadąc w stronę granicy z Rosją – pomyślałem, że to będzie taki zabawny żart, poukrywać się na trasie rowerowej w pobliżu granicy.

Niesamowite, jak widać różnicę w tym jak wygląda plaża po stronie Polskiej, gdzie każdy może deptać w porównaniu ze stroną Rosyjską do którego zakładam, że zwykły zjadacz chleba nie ma dostępu.

Początkowo trasa R10 od granicy w stronę Krynicy Morskiej wieje mocną nudą. Nierówna trasa leśna, niczym nie różniąca się od wielu lasów w Polsce, tyle, że ciągnąca się w lesie na wydmach, a te są unikalne!
Po dojechaniu do Krynicy, byłem nieco zniesmaczony – nawet jeden raz nie zobaczyłem morza, trasa wyboista, miejscami z płyt betonowych, mało atrakcyjna. Sama Krynica – pominę, bo mam swoje zdanie na temat ścieżek brukowanych w miastach, a szczególnie w miejscach turystycznych, gdzie współdzieli się trasę z deptakiem.

Dzięki temu treningowi wiedziałem już, że nie jest to kierunek w którym powinniśmy się wybrać na rodzinną wycieczkę rowerową. Dlatego też po dniu pracy spakowaliśmy się na rowery i pojechaliśmy w przeciwnym kierunku – od Krynicy w stronę Rezerwatu Kormoranów. Zaraz po wyjechaniu z Krynicy pod naszymi kołami rozłożył się bardzo przyjemny asfalt, który stopniowo przechodził w ubite podłoże leśne. Bardzo przyjemna jazda połączona z niezapomnianymi widokami na morze – TAK SIĘ ROBI TRASY ROWEROWE! Byliśmy zachwyceni.

Jedyny mankament jaki psuje cały efekt, to oznakowanie trasy R10 – nie można powiedzieć, że trasa jest nieoznakowana – ale sposób w jaki jest oznakowana sprawia, że gdy zatrzymaliśmy się na jednym ze skrzyżowań, na moje pytanie (poniekąd podchwytliwe) „W którą stronę teraz?”, każdy odpowiedział inaczej – myślę, że to dlatego, że na R10 znaki stawiane są za skrzyżowaniami a nie przed – stawia to człowieka w sytuacji, że najpierw wykonuje on manewr a potem dowiaduje się czy słuszny.

Ostatecznie jednak udało nam się dojechać na miejsce bez większych przygód, zobaczyliśmy Kormorany – byliśmy gotowi na powrót. I tu nie wiem, czy zadziałało zmęczenie, pośpiech, wieczorna pora ale udało nam się zabłądzić! Okazało się, że pomijamy najładniejszy kawałek trasy. A więc niewiele się zastanawiając objęliśmy kierunek powrotny – mimo gromów jakie ciskała Gromowładna, zdecydowałem, że jedziemy w las wprost do widoków na morze! Jednak zmęczony wyładowaniami elektrycznymi, oddaliłem się nieco z księżniczką – pojechaliśmy zrobić sobie kilka zdjęć z plażą w tle. Czekając aż Gromowładna z synem dołączą czułem jak narasta we mnie przekonanie, że mocno pożałuję, że oddaliłem się od nich dalej niż na kilka metrów.

Ja chyba powinienem zagrać w totka! Okazało się bowiem, że syn mój ujrzawszy w środku lasu stromy zjazd z wydmy bez chwili namysłu postanowił puścić wodzę fantazji – zjeżdżając z góry tak szybko jak tylko jego 24 calowe koła pozwalają. Później okazało się że to oczywiście moja wina i mi się za to oberwało. Jakbym miał na to jakiś wpływ… Oczywiście dostałem kolejnym gromem za fakt, że moja młodsza wersja Ułańskiej Fantazji podczas swojej szarży wykręcił na lewą stronę cały napęd w rowerze urywając go definitywnie od ramy – przyznam, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem, a rozwaliłem już kilka rowerów w swoim życiu.

Gdy emocje już opadły przyszedł czas na chwilę refleksji. I to szybką chwilę, gdyż zaczynało padać, a nam wyszło że do kampera mamy 5 km, a na dojazd czegoś mechanicznego do miejsca awarii nie mamy co liczyć. Szybka analiza sytuacji – szybka decyzja i chwilę później rower młodego przerobiliśmy na rowerek biegowy – poświęcając pasek do spodni Gromowładnej zebraliśmy do kupy jego napęd i przywiązaliśmy do ramy a ja z księżniczką wyrwałem przodem do kampera ile tylko siły w nogach zostało, tylko po to, żeby zabrać kawałek liny i wrócić do syna z nową lekcją: „Jak zrobić miękki hol rowerowy”

I wiecie co? Daliśmy radę! Dzień trzeci za nami, lekko zmoczeni, z nowymi doświadczeniami i umiejętnościami siedzimy w aucie i myślimy co przyniesie kolejny dzień… I gdzie wysłać kuriera z częściami rowerowymi?!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.